Video Of Day

Przypowieść o głosie serca.



Żył raz sobie pewien człowiek. Niczym szczególnym nie różnił się on od ludzi, żyjących w okolicy. Nie był biedny, ale też nie był bogaty. Nie był już młody, ale też nie był jeszcze stary.
I nie był ów człowiek silny duchowo…
Chociaż były w duszy nasiona dobra, lecz nie kiełkowały…
Żył owy człowiek tak, jak wszyscy wokół niego żyli… Kierowały nim zachcianki i wady jego… Obezwładniały go lęki i słabości. I nie było mu dobrze w tym: szarością dni upływało mu życie… Nie było w nim ani radości, ani spełnienia…
Codziennie wieczorem ów człowiek myślał: „Od jutra będę postępował lepiej, nie ulegnę już więcej słabościom i wadom swoim!”
Za każdym razem, gdy nadchodziło jutro, znów kierowały nim zachcianki i wady jego, obezwładniały go lęki i słabości jego…
Pewnego razu ów człowiek zamyślił się: „Czemu nie mogę żyć tak, jak sam bym tego chciał? Dlaczego nie postępuję tak, jak czynić się powinno? Dlaczego kierują mną wady i obezwładniają mnie lęki moje?”.
Zaczął on się zastanawiać i nie widział przyczyny, dla której miałby nie żyć tak, jak uważał za słuszne, nie postępować w sposób, który uważał za właściwy.
Zapytał wówczas ów człowiek Boga: „Ojcze mój i Stwórco! Czemu nie potrafię żyć tak, jakbym chciał, postępować tak, jak uważam za słuszne? Czemu stałem się niewolnikiem swoich wad, zachcianek, lęków i słabości? W czym tkwi przyczyna?”.
Odparł mu Bóg: „Przecież nie ma tu żadnej przyczyny! Masz prawo postępować tak, jak sam chcesz postępować!”.
Mówi wówczas człowiek: „Poradź, proszę, co począć, co zrobić, żeby wady moje i słabości przestały kierować mym życiem?”.
I odpowiedział Bóg: „Za każdym razem zanim coś zrobisz lub powiesz — posłuchaj głosu swego serca duchowego i zrób tak, jak ono każe! Wówczas opanujesz słabości, lęki, pozbędziesz się wad i zachcianek!”.
Postanowił więc człowiek pójść za Bożą radą.
Wstał następnego ranka pełen zdecydowania za każdym razem radzić się serca duchowego — zanim jakiegoś czynu dokona, zanim słowo wypowie…
A każdego ranka jego stary ojciec mówił mu słowa niemiłe, marudził i zwymyślał. Mówił, że do niczego jego syn się nie nadaje, że całe pokolenie synów ludzkich żyje niewłaściwie i wymieniał wszystkie krzywdy, i smutki swoje. Oskarżał syna swego za wszystko, czego tamten był i nie był winien…
Oto zaczął ojciec syna ganić i mówić mu słowa przykre.
I zakipiał gniew w człowieku od słów tych gorzkich, oskarżających… Chciał już, jak zawsze ojcu w odpowiedzi słowa jadowite rzec, ale przypomniał sobie Bożą radę.
A zdążyło serce jego wyszeptać: „Powstrzymaj słowa obraźliwe, bowiem kocha cię ojciec twój. Przecież martwi się z powodu twoich kłopotów! I ty go kochasz! Powstrzymaj słowo gniewne — i poproś o wybaczenie!…”.
Więc w odpowiedzi na zwymyślanie ojcowskie ukłonił się ów człowiek i rzekł: „Wybacz mi!” I zgasł gniew. Objął człowiek ojca i poszedł do swoich spraw.
A ojciec jego zdziwił się i przestał odtąd go rugać.
… Wieczorem wraca ów człowiek do domu po ciężkiej pracy. Kupił jedzenie rozmaite i myśli o tym, jak będzie kosztował przysmaki różne… A przejawiał on skłonność do obżarstwa…
I wstąpił do domu młodej wdowy, żyjącej z małymi dziećmi. Kobieta musiała mu dług oddać, ale wciąż nie mogła nazbierać pieniędzy…
Już od dawna miał zamiar powiedzieć, że chce darować jej dług. I postanowił, że dzisiaj wreszcie to zrobi. Wszedł zatem do domu biednej wdowy i oznajmił, że daruje jej dług. Wdowa nisko mu się kłaniała, dziękowała. Chciał już iść, a serce szepcze cichutko: „Zostaw dzieciom to jedzenie, które sobie kupiłeś! Będą się cieszyły!…”.
Człowiek ów z wielkim trudem nakaz serca wykonał. Ale gdy oddał przysmaki dzieciom, które z radości zatańczyły, to radość w nim wielka wezbrała! Idzie do domu z lekkością, przepełniony jest szczęściem. A serce w piersi jakby pieśń śpiewało!
Nie zawsze udawało się człowiekowi usłyszeć głos serca, nie zawsze czynił on to, co mu szeptało. Jednak z dnia na dzień coraz bardziej starał się on żyć tak, jak kazało serce. Z każdym dniem coraz mniej kierowały nim jego zachcianki i wady, coraz mniej krępowały go jego lęki i słabości. Kiełkowały w jego duszy nasiona serdecznej miłości!
Pewnego razu zobaczył ów człowiek silnych i złych ludzi, którzy bili dobrego młodzieńca. Ludzie zaś, którzy obok przechodzili, tylko przyspieszali kroku, odwracali się, nie wtrącali — żeby im samym od tamtych złych nic złego się nie stało.
A ów człowiek odwagą się nie odznaczał. Chciał także przejść obok, co go przecież obchodzi… Serce zaś jego — nie szepcze, lecz krzyczy: „Jeśli nie pomożesz, to zabiją dobrego człowieka! A ty uratować go możesz!”.
A ów człowiek boi się, nie jest w stanie pokonać swojego strachu. Ani pójść nie może, ani pomóc…
A serce nie ucisza się: „Ratuj szybciej!”.
Zawołał wtedy człowiek Boga, ponieważ nie potrafił poradzić sobie ze strachem. I nie szeptem, nie w myśli, lecz na cały głos zakrzyczał: „Boże! Przyjdź tutaj! Boże! Przyjdź tutaj!”.
Ludzie, którzy przechodzili obok, ze zdziwienia zatrzymali się. I ci, którzy mijali ich z daleka, też się zbliżyli. Zaczęli także inni ze wszystkich stron podbiegać do tego miejsca, zatrzymywać się i patrzeć: o co tu chodzi i gdzie tu jest Bóg? I taki tłum się zgromadził, że wystraszyli się źli ludzie, puścili młodzieńca i zniknęli czym prędzej.
Młodzieniec wtedy podniósł się z ziemi i dziękował temu człowiekowi: „Jaki jesteś odważny! Uratowałeś mnie!”.
Idzie człowiek do domu, a serce w piersi jak słoneczko świeci i mówi mu: „Miłość jest silniejsza od wszelkich strachów!”.
… Mijał czas. Lżejsze i radośniejsze stawało się życie tego człowieka.
Pewnej niedzieli poszedł ów człowiek na spacer. Naprzeciw idzie wdowa — ta, której podarował on dług. Uśmiecha się do niego czule, kłania się nisko.
I człowiek zapatrzył się na jej urodę. A miał on słabość do kobiet, choć uznawał swoje pożądanie za wielki grzech.
Odwrócił wzrok swój, aby nie patrzeć na nią. Nagle przypomniał sobie o sercu i zapytał go o radę.
A serce mu mówi: „Popatrz lepiej i z uważnością duszy. Czy miła ci ta kobieta?”.
Spojrzał człowiek na nią i wszystko w nim od miłości się rozbłysło!
Mówi on do serca: „Nie ma lepszej od niej! Wszystko bym jej dał!…”.
„Więc czym się martwisz? Nie jest żądzą to, czego pragniesz nie dla siebie, ale innemu chcesz dać! To właśnie miłość w tobie się obudziła! Idź i powiedz jej, że ją kochasz!”
Człowiek tak właśnie zrobił. Podszedł i powiedział: „Kocham cię! Bądź mi żoną!”.
Wszyscy znajomi i sąsiedzi wokół zaczęli mówić: „Oto dureń! Dopiero wszystkie sprawy zaczęły mu się układać korzystnie i mógłby przecież sobie znaleźć bogatą narzeczoną! On natomiast wdowę z małymi dziećmi bierze sobie!… Przecież wdowa i tak, bez zamążpójścia, nie odmówiła by…”.
A człowiek pieśń serca słyszy: „Kto szczęście daje, ten szczęście dostaje. Za pieniądze szczęście się nie sprzedaje!”.
I płonie serce coraz to jaśniej, coraz większą miłością! I przemienia ono słowa i czyny jego!
Wkrótce ożenił się ów człowiek z ową kobietą. Ich wzajemna serdeczna miłość życie im oświetlała, dom ogrzewała! Razem chowali dzieci i rodziców swoich czcili.
I dziękował człowiek Bogu: „Ojcze mój i Stwórco! Rada twoja całe moje życie odmieniła, szczęście mi podarowała! Teraz przezwyciężyłem zachcianki swoje i wady swoje, pokonałem słabości swoje i lęki swoje!”.
Odpowiada mu Bóg: „Ten, kto głos serca duchowego nauczył się słyszeć — ten jeszcze więcej może dokonać! Bowiem głos serca to głos Miłości! A wszystko, co przy pomocy miłości się tworzy i czyni, to ode Mnie pochodzi! Bowiem Ja jestem MIŁOŚCIĄ!”.

Brak komentarzy:

Obsługiwane przez usługę Blogger.